Sobota, 11 listopada 2 23r godz 17:41
Na Kajtku czarodzieju w Kinie Muza
Witajcie,
No właśnie, dziś będzie, po części o filmie Kajtek czarodziej, a po części, o tym jak nie dobrze jest planować wyjścia do kina, przy ulicy, gdzie w dzień, taki jak dziś, można spotkać nie tylko święte krowy, w ilościach zwanych na pęczki, lecz i strach się bać, gdy się myśli, o samodzielnym śmiganiu po raczej prostej ulicy. Ale od początku.
W minioną środę wpadłem do kina, i pomyślałem, że zaległy prezent zrobię Antosiowi synowi. No i zarezerwowałem dwa bilety na film – a właściwie na bajkę. No bo jak każde dziecko, to i Antoś lubi bajki Na szczęście nie jest jeszcze zepsuty przez XXI. wieczną technologię wszędobylską.
Więc bilety były. Dziś rano, dopiero złapałem się za głowę, że przecież dziś jest Dzień Rogali Świętomarcińskich, no i że pewnie będzie po poznaniu się jeździło gorzej niż źle. No ale myśląc, że jakoś, to będzie, pojechaliśmy do kina. Z racji, że kino mieści się na świętym Marcinie, to dziś wyjechaliśmy z domu trzy godziny przed filmem i dobrze, bo takiego bydła ludzkiego na ulicy przy której mieści się Muza, to dawno nie widziałem. No cóż, ale z racji, że wcześniej się wyjechało, to jeszcze pół godziny przed filmem dotarliśmy do kina. Odebrałem bilety, kupiłem Antosiowi herbatę i jakieś ciastka , a sobie wziąłem jak zwykle kawę czarną gorzką. Normalnie wyznaję zasadę, że kawa im bardziej gorzka, tym bardziej przypomina kawę.
Gdy skończył się poprzedni film i Pani zaczęła sprawdzać bilety, ja swój kubek od kawy odniosłem Antoś wziął swój na salę i zaczęła się bajka. Ubolewam ze smutkiem, że w latach osiemdziesiątych nie było takich kin, w których tak można było by oglądać, no ale przynajmniej teraz są możliwości.
Tytułowy Kajtek czarodziej, to chłopiec, który że był najbiedniejszy w klasie, to zawsze miał najbardziej przegwizdane, zawsze wszystko się na nim skupiało. I nauczyciel w klasie po nim jeździł, jak po łysej kobyle, i koledzy docinali Mu, a i w rodzinie ojciec co chwilę mu ciosał kołki na głowie, że jest leniwy, i że do niczego nie dojdzie. Miał chłopak tak ciężko, że aż coś nie do wyobrażenia. I ów Kajtek a właściwie Antek, odkrył w sobie umiejętność rzucania zaklęć. Zmienił atrament w kałamarzach całej klasy w wodę na dyktandzie, rzucił klątwę na tablicę, że jak nauczyciel na niej pisał, to nic nie było widać, czy przykleił sąsiada do krzesła tylko jedną klątwą. Naprawdę fajnie to musiało wyglądać. No i gdy tak czarował, na skutek wypadku trafił do szpitala.
Gdy wydobrzał, to okazało się, że najbliższa osoba w domu jego Babcia zmarła, No i cały czas później próbował się z tą śmiercią Babci pogodzić. nie będę do końca opowiadał owej bajki, by nie psuć Wam zabawy, bo może ktoś będzie się chciał wybrać na tą bajkę też z własnymi gzubami,, ale Antoś powiedział po filmie, że na takiej fajnej bajce , to dawno nie był, więc jakaś opinia od młodego pokolenia została po filmie. Film trwa jakąś godzinę dwadzieścia, i myślę, że jest pyszną zabawą dla rodzin z małymi dziećmi. właściwie jak w tok.fm w tamtym tygodniu słyszałem wywiad ze scenarzystką tej bajki, to niniejsza bajka, jest dla ludzi w wieku od lat siedmiu do stu siedmiu.:D Także nawet rodzice mogą się dobrze na niej czuć.
Po bajce gdy wyszliśmy na tramwaj, podjechał jakiś zastępczy, przejechaliśmy jeden przystanek, i okazało się, że jest koniec trasy. Więc przeszliśmy na inny przystanek i po półtorej godzinie dopiero przyjechał pierwszy tramwaj, do którego niestety nikomu z przystanku się nie udało wbić, bo tak był zatłoczony, więc poczekaliśmy na następny. Następny przyjechał po trzech minutach w który już wjechałem. Odwiozłem Młodego do domu, a sam wróciłem do siebie autobusem. Zamówiłem przed chwilą pizze i jak przyjdzie, to będzie dziś kolacja i jutro śniadanie. A no i zanim oczywiście zabrałem się do pisania niniejszego wpisu, dałem moim kociambrom jedzonko do misek, bo jak mnie nie było w domu od dziesiątej, to zdążyły obie miski opędzlować.
Ja wolę jednak taką na cieniutkim. 🙂
O tak. Ja, jak mam możliwość, to zawsze zamawiam taką na podwójnym cieście, która potem rano jak się ją wyjmie z mikrofali, to jest taka mniam że palce lizać.
Co prawda mój współpracownik, mówi że na podwójnym cieście, to nie pizza, ale jak smakuje, to nie bardzo mnie obchodzi, jak to poprawnie się zwie. Ważne, że jest pyszna.
Też tak robię, że zamawiam nieco więcej pizzy, żeby była na śniadanie lub obiad. 🙂