Chlebkomleko u Babci Wnuczkowej na prośbę

środa, 14 maja 2025 r.

Jak to było z tym chlebkiem-mlekiem u Babci Wnuczkowej

Pyszne chwile lat osiemdziesiątych – małego bycia w ciele Staregonietoperza

Długo się zastanawiałem, jak to opisać, ale spróbuję po prostu – jak dziecko. Bez żadnego nadęcia, bez kija w czterech literach, i w ogóle tak bez trosk.

Do Babci Wnuczkowej chodziłem, odkąd pamiętam, mimo że dostanie się na jej i Pana Wnuczkowego posesję było trudną sztuką. Furtka była zawsze zamknięta – wysoka tak, że musiałem się wdrapywać na siatkę, na jakieś trzydzieści centymetrów nad ziemię, by móc dosięgnąć paska, który blokował drzwiczki. Prędzej czy później udawało się, zeskakiwałem na ziemię i pędem biegłem ścieżką między domem a łaźnią parową, omijając jak najbardziej Szarika – psa Pana Wnuczkowego który biegał na łańcuchu albo spał w budzie swoją drogą jak później się okazało, gdy Pana Wnuczkowego nie było już a Szarik biegał luzem po podwórku, że był to super owczarkowaty pies, jak Reksio.

Lubiłem jej opowieści o młodości – tej dawnej, sprzed wielu zim i żniw. O wilkach, o składaniu siana na starość, o babajagach i wielu innych cudach. Najbardziej jednak lubiłem wpadać na chlebko-mleko – danie najprostsze, ale u Babci Gawrysiowej zamieniające się w czarodziejską ucztę.

Normalnie to była po prostu skibka chleba, może dwie, pokruszone do miski, zalane mlekiem i posypane cukrem. Ale u niej… u niej to było coś zupełnie innego. Zamiast chleba – chałka, słodka i miękka. Zamiast mleka – śmietana, gęsta jak wspomnienie, zbierana przez Pana Gawrysia z mleka jego krów.

Babcia sama kruszyła do miseczki skibkę chałki, zalewała śmietaną z dzbanka, posypywała łyżeczką cukru i rozcierała cukier łyżką. To danie było ziemską imitacją ambrozji olimpijskiej – pewnie takiej, jaką raczyli się bogowie na Olimpie w czasie uczt. Ta chałka, rozmoknięta w śmietanie, dawała smak, przy którym człowiek topniał w środku. Nogi same chciały się ugiąć – i może czasem się uginały, z rozczulenia.

Ciekawa rzecz… mimo że od tamtych chwil minęło już ponad trzydzieści siedem lat, te obrazy wracają nagle, niespodzianie. Jak zapach rumianku z dzieciństwa, jak szelest fartucha.

Babci Wnuczkowej już nie ma, jej męża też nie ma. Ale pamięć o tych dobrych ludziach… we mnie zostanie. Do końca.

2 komentarze

  1. No właśnie…. Wydaje mi się, że te przyszywane Babcie tak mają, że są takie rzeczy robione przez nie, że człowiek od środka się rozmięka, niczym to chlebkomleko. Co do chleba z cukrem, to u mnie dziadek przepyszne kanapki z cukrem robił, ale tylko chleb był polany wodą i posypany cukrem – bez masła. Normalnie kosmos!

  2. Też miałam taką babcię. U mnie były domowe frytki z ketchupem i chleb z masłem i cukrem. Tak, jak ona go robiła, to nie smakowało u dwóch rodzonych. 😉

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink