Jak w moim przypadku, osiągałem samodzielność

30 czerwca 2 23r. godz. 18:28

\

Jak w moim przypadku, osiągałem samodzielność? Wielkie rzeczy – marzenia, zdobywać można własną wytrwałością.Starynietoperz

Witajcie,

Na prośbę Jednej z czytelniczek bloga, która zostawiła pytanie, czy nie mógłbym opisać tego jak doszedłem do względnie dobrej samodzielności,zabierałem się długo, ale w końcu postanowiłem wziąć byka za rogi, i napisać, jak to było u mnie, z tym dochodzeniem do nie zalerzności Sorka, że dopieru teraz, ale nie składało się, a po drógie, cały czas myślałem, jak to napisać, co chodziło mi po głowie, by było zdatne do przełknięcia dla nieomal każdego

Sięgając pamięcią tak daleko wstecz, jak to tylko możliwe, czyli do czasów wczesnego dzieciństwa, przypominam sobie, że od zawsze miałem dóżo nie zależności w swojej naturze. Gdy rodzice wstawali do obrządków, mówili poleż jeszcze synku aż wrócimy z z obrządku, wtedy wstaniesz, bo będzie się śniadać, i łatwiej będzie się ogarnąć. Ja zawsze Goniłem za nimi za raz po wyjściu ich do Krów i doganiałem zawsze tate z mamą jeszcze przed oborą. Zawsze lubiłem zwierzęta domowe, i czy to Krowy, czy prosiaki rano, to było to, co przyszłego rolnika od rana powinno zajmować przyp. fragment wpisu Dzieciństwo do wypadku, z mojego bloga: starynietoperz.blox. pl, publikacja 15.02.2015r. Po wypadku, nic się oczywiście nie zmieniło. Gdym się obudził z dziewięcio miesięcznego snu, od pierwszych dni świadomych na Ojomie Suwalskiego Rejonowego szpitala Ratunkowego pamiętam, że też wszystko chciałem sam robić w oku siebie. i choć nie wiele wtedy miałem po pierwsze siły, a po drugie strasznie kręciło mi się w głowie, to jednak przez dłuższy czas będąc tam, najpierw jakaś rehabilitacja przychodziła do mnie na ojom, później już ja jeździłem karetką kilka kilometrów od szpitala na rehabilitację, i takie były początki. Gdy dostałem pierwszy swuj wózek w Suwałkach na ojomie – starą pokraczną landare, to co dzień, starałem się co raz więcej jeździć wuzkiem po korytarzu wewnętrznym. Ręce dzięki temu, zaczęły mi się wyrabiać, a i głupoty nie przychodziły do głowy. Chociaż prawdę mówiąc, głupoty nie miały potrzeby mi przychodzić do głowy, bo od pierwszych dni po śpiączce, byłem w zupełności pogodzony ze światem, z niepełnosprawnością, z brakiem wzroku. Było, to dla mnie tak naturalne, jak to, że po nocy przychodzi dzień,jak śpiewała Budka Suflera, w jednej z piosenek, mimo że przed wbiegnięcie pod milicję,byłem zdrowym – pełnosprawnym dzieciakiem, no ale tak miałem, i już. Po
opuszczeniu tego pierwszego świadomego szpitala, w domu też chciałem pomagać Mamie, i Tacie w czym tylko mogłem, a że na niewiele się przydawały moje możliwości, to się tym i tak nie zrażałem. Robiłem ile mogłem, na ile pozwalała mi moja ułomność.

nadszedł czas okolic tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego ósmego i wyjechałem na pierwszy dłuższy wyjazd do szpitalo sanatorium w Hylicach – pod Warszawą. No cóż, tu już nie było obcyndalania się. Mamy też nie było. Jeśli się chciało nadążyć za dniem widzakowatych pacientów oddziału czternastego Hylickiej placówki medycznej, to trzeba było samemu zasuwać ile fabryka dała! O siudmej pobódka: mycie, słanie łużek, ubieranie,. O siódmej trzydzieści śniadanie. Po śniadaniu znowó powrót na górę na oddział – na obchód, i po obchodzie dopiero zaczynał się młynek. Teraz szło się na ćwiczenia kondycyjne, basen, ugul, fizykoterapie, ćwiczenia oporowe na materacach na różne partie mięśni i przed trzynastą trzydzieści jeszcze musiało się zmieścić, coś takiego, jak nauka chodzenia. Uj tam, że byłem przed planowaną operacją, ale na naukę chodzenia każdy musiał się stawić, jeśli nie leżał akurat w gipsie po operacji. Spytacie się, jak wtedy chodziłem, skoro generalnie jeździłem na wózku, a żeby chodzić, to najpierw jednak ścięgna ahillesa trzebabyło naciąć?
Odpowiedź: dostałem balkonik do prób chodzenia, i mimo że nie mogłem stanąć na całej stopie, tylko stawałem na palcach, jak baletnica, to przy balkoniku też musiałem skakać. No i wreszcie trzynasta trzydzieści, a z nią obiad. Obiad i wreszcie koniec męczenia ćwiczeniami śniadania, obiady i kolacje, jedliśmy na stołówce na parterze. Dobrze że była winda, bo słabo by się jeździło po schodach na moim wózku chociaż jak słyszałem, w Konstańcinie na oddziale dwunastym,były takie jednostki, które wózkiem umiały schody zarówno w dół, ale i do góry pokonywać.

Po obiedzie nie ma końca dnia na szczęście, bo ci którzy byli już postawieni w uczniowskie kamasze, to szli do szkółki i się uczyć trzeba było nieco. Ta nauka to pewnie po to, by po pierwsze zająć głowy. Po drugie dać zajęcie. A po trzecie jednak by nie mieli mali, albo nieco starsi pacienci wielkich zaległości w szkole po wyjściu. To oczywiście szkoła widzakowa, ale, jakoś i mnie spotkała ta przyjemność, że musiałem -CHCIAŁEM chodzić do tejże szkoły Niby wiedziałem, że i tak pewnie z tego guwno będzie, ale zamiast leżenia na ciszy popołudniowej do godz siedemnastej, to wolałem spędzić czas na nauce co prawda tylko ustnej, ale zawsze .W ciągu półtorej roku, udało mi się tu, zostać dwu krotnie zoperowanym, i po uwolnieniu najpierw z jednego gipsu i wyćwiczeniu, a potem po następnej operacji na nogi, po wyleżeniu swojego w gipsie, a następnie po rozćwiczeniu pęcin, nadszedł dzień wypisu.

Gdy Konstańcin – Hylice wypuściły mnie na stałe już, po jakichś nadzwyczajnych zabiegach w masówce przez Mamę, wkońcu zaczęła przychodzić i tym razem nauczycielka, na nauczanie indywidualne Teraz to chyba jest tożsame, z nauczaniem domowym, ale wtedy to się zwało Nauczanie Indywidualne. Prawda, że pięknie brzmi? Uczeń ślepy, a tu przychodzi nauczyciel z jakiejś podrzędnej masówki, a dokładnie z klasy pierwszej znowu, i próbuje uczyć czarno drókiem. Będąc w Konstańcinie – Hylicach nauczyłem się jakoś drukowanych wielkich liter na pamięć, więc wiedziałem, jak się pisze literki, ale z matmy był ząk. Był ząk w konstańcinie -hylicach, ale i w domu była masakra, bo tych pisanych zarówno liter, jak i znaczków matematycznych, kompletnie nie umiałem po ślepemu skumać.

Ale ok, doczłapałem się jakoś do wakacji dziewięćdziesiątego drugiego roku, i gdy nadszedł wrzesień, trafiłem do Owińsk. Wszędzie schody, schody, schody, o i jaka piękna niespodzianka, jeszcze więcej schodów, a tu przychodzi uczeń niewidomy, ale, ale. Co? on nie chodzi samodzielnie? No i ten uczeń, żeczywiście, już wtedy miał przyjemność chodzenia z balkonikiem. Trafifszy tu, zamieszkałem od razu w grupie siódmej, do której jak po południu przyszedł Nasz Wychowawca Pan Reforma Wychowania Młodzieży, i zobaczył mnie zapłakanego, podszedł do mnie, położył rękę mi na ramieniu, powiedział: – Widzę, że mamy nowego wychowanka. Tu nie jest wcale aż tak źle. Może trochę schodów jest za dóżo, ale postaram się by twoje postrzeganie ośrodka z czarnego, w niedługim czasie stało się różowe przyp. fragment wpisu tandemowe ogarnianie szkoły, z mojego bloga: starynietoperz.blox. pl, publikacja 28.05.2011r.
I rzeczywiście, dzięki Panu byłemu już ale zawsze Dyrektorowi, świat po minięciu okresu prubnego – dwa tygodnie, zostałem przyjęty na stałe i tu wreszcie zacząłem musieć być co raz bardziej samodzielny.Samodzielny a co za tym szło bardziej widziałem świat w kolorowych barwach. Starałem się po prostu w każdej przeszkodzie, widzieć przyszłe dobro dla mnie. Wiadomo, że w szkole, no to raczej nie wiele mojej sprawczości było, ot chyba tylko tyle, co na dywanie, ale już jak się wracało z posiłków, czy ze spacerów po południowych, to po jakimś czasie gdy tylko Żona Cudotwórcy powiedzmy coś mówiła albo Damianowi D albo Tomkowi A, gdy wiedziałem, że dochodzę do schodów, potrafiłem w mgnieniu oka zostawić balkonik i zacząć się wspinać po schodach przy poręczy. Schody na początku, nie miały poręczy na pół piętrach, ale nie pytajcie się jak tamte odcinki pokonywałem, bo to jest wiedza powiedzmy tajemna, chociaż każdy na moim miejscu, robiłby to samo. Tempo po kilku tygodniach wciągania się po poręczy, miałem dość dobre, a pod koniec pierwszego semestru łapki tak sobie wyćwiczyłem, że potrafiłem w poniedziałki wiem, że to były poniedziałki, bo była paskudna zupa mleczna której nie nawidziłem, jakoś z nienacka się oddalić z małej stołówki i wtedy to już na dole pod schodami stał tylko znak, że ja tu byłem, a mianowicie taki, że był po prostu balkonik.
Zazwyczaj jednak szybko się oriętowano, że zacząłem nawiew, i albo na półpiętrze mnie doganiał ktoś, albo raz, to udało mi się nawet na ostatnie schody przed szkołą wciągnąć. Z racji że wtedy zegarka nie miałem, to nie wiem szacunkowo jaki to mógłbyć czas, ale dość szybko, przynajmniej dla chłopaków biegających u Falklanda.
Owińska dały mi pewność, że jak się naprawdę czegoś chce, to można to wypracować sobie swoim zaangaarzowaniem, samozaparciem i Wytrwałością.
Już słyszę, jak część z was mówi, że nie możliwe.
Otusz możliwe. Nie wielu w interku z własnej woli,rano chodziło by na zerówki Zerówki, to lekcje jeszcze przed planem zajęć. Takie które się zaczynały, jak całe oba interki miały pobódkę. czyli o siódmej., a ja chodziłem na zerówki przez siedem lat, gdy nie znalazło się w czasie lekcji miejsca czasowego dla zajęć między innymi dla mnie chociaż nie tylko korekcyjnych. Od ósmej klasy od poniedziałku do piątku chodziłem właśnie na korki na zerówke i pewnie że można powiedzieć, że co to takiego? wielu mogłoby chodzić. No właśnie, mogłoby, ale jakoś dziwnym trafem i Ochroniaż i Koleżanka I, jakoś się stawiały ze mną pod salą tylko dwa razy w tygodniu, wiadomo, bo wstawanie rano, to koszmar.Dzięki temu, że od samej drugiej klasy podstawowej do siódmej miałem okazję mieć zawsze w ramach godzin lekcyjnych jedną lekcję na korki, to też udało mi się w szóstej klasie stanąć o kulach, o których wyszedłem w rezultacie po maturze, ale internat, to tylko początek dochodzenia do samodzielności. To dopiero studia były szkołą życia. Studia w mieście, o którym się słyszało od kumpli fragmenty opinii i tego jak gdzieś docierać, ale z racji że samodzielki na wyjazdy do Poznania nie miałem do końca LOD, to też teoria nie wiele dawała. To potem na własnym żywym organizmie musiałem doświadczać miasta. Tu nikt nie ugotował, nie zrobił zakupów, nie poszedł za mnie załatwić spraw bytowych. Wszystko samemu. Czy było ciężko? Oczywiście, że tak, ale dzięki temu uczyłem się ogarniania różnych rzeczy, tak by móc sobie czasami spojżeć w lustro i powiedzieć, Wiesz co Starynietoperzu, jestem dumny, że dałeś rady.
I oczywiście pierwsze dwa lata studiów,to tylko poruszanie się po Poznaniu po ślepemu ale od trzeciego roku, no niestety i po Katowicach porószałem się, bo trafiłem, na przyjaciela raka, którego Poznań nie podjął się wycięcia, i w Polsce jedynie Katowicka onkologia zgodziła się zaryzykować. Ale jak to bywa w naszym kochanym kraju, operacja może i by się udała, ale że był to koniec roku kiedy przypadł mój zabieg, to też cieszę się, że chociaż na pełną narkozę starczyło kasiorki. Nic to, rok później już musiałem nabrać odwagi też by wyruszyć na Zachód do szpitala, i tu pierwsze wyjazdy, były pociągami ale fajnie się czułem, że trafiłem do Profesora Veizekerra, bo dokonał tego, co dla naszych polskich geniuszy było nie do wykonania w pełni. Od pierwszego wyjazdu do szpitala w Niemczech oczywiście sam jeździłem, z zasadą (a jakże):
„język wodnika, za przewodnika”. I nie zgadniecie, jaka myśl mi się nasunęła po kilku wyjazdach za granicę naszego kraju. Otusz, taka , że uzyskanie jakiejś odpowiedzi, wskazówki, jak gdzieś dojść u nas w kraju, to czas mniejwięcej pół godziny. Tam średnio po pięciu minutach udawało mi się uzyskać informację o tym jak gdzieś dojść-jechać. A zdawało by się, że to takie proste.
Więc takimi sposobami dochodziłem do samodzielności, i do tej niezależności. Chociaż tak naprawdę, wiem już, że stu procentowo niezależnych ludzi na świecie po prostu nie ma . Każdy od kogoś jest zależny, a przynajmniej do jakiegoś wieku, a i potem najczęściej też.

Niektórym może się wydać ów wpis,jako taki, pełen buty, zadęcia jednak nie chciałem owijać w bawełnę i napisałem tylko, to jak to u mnie wyglądało. Oczywiście miejscami ocenzurowując słowo pisane bo jak to kiedyś między wierszami można było wyczytać tu i tam, elten ma czytelników w różnym wieku i nie godzi się by młode społeczeństwo wypaczyło swój język

4 komentarze

  1. @magmar
    Obawiam się, że tego nie da się napisać.
    Hmmmm. Pewnie pojawi się pytanie dlaczego?
    Problem, jest taki, że nie zwracam już od dawna, a może jeszcze dawniej uwagi na to co wygadują życzliwi, ci którzy zawsze wiedzą najlepiej,co robić, a czego nie robić będąc tandemem. Jest ich na pęczki, więc gdybym się starał rozpamiętywać kto podcinał skrzydła, a kto był Ziomkiem, to siedział bym całymi dniami tylko w domu, i łapał frustrki, że świat jest taki zły, bo mnie nikt nie rozumie, itd., itd. A patrząc jeszcze z innej strony, to nie moja wina, że ktoś ma okres wydawania i mu będzie się wydawało nie wiem jak długo… Ja robię swoje,tak jak ułomność bytu na to mi tylko pozwala, i na nic innego nie chce mi się chyba marnować energii.

  2. Dziękuję Ci za ten wpis. Daje on wiele nadziei. Naprawdę gratuluję charakteru! Proszę jeśli możesz napisz o tych życzliwych, którzy chcieli Ci pociąć skrzydła, bo podejrzewam, że takich też nie brakuje.

  3. Hmmm. Jeśli jedziesz wózkiem, to kożystanie z kul jest nie możliwe. Albo muszą być one przymocowane do rączek z tyłu (chociaż z doświadczenia wiem, że to słabe, bo koszyki przy ogranicznikach się szybko wyłamóją albo rozluzowują), ale jak już się ma tylko laskę i siedzi się na wózku, to są dwie metody. Jedna jest do wózka o napędzie elektrycznym, druga do wózków manualnych. Jeśli myślimy o poruszaniu się wózkiem manualnym z białą laską po niewidomemu, w silniejszej ręce trzymasz białą laskę między
    palcem wskazującym a kciukiem,a pozostałymi palcami obejmujesz obręcz koła. Jedno pchnięcie kół, i jedno machnięcie laski w przeciwną stronę od miejsca w którym owa laska znajdowała się przed wykonaniem ruchu kół. Zawiłe, ale gdy się to opanuje, to jest to BAJECZNIE PROSTE I LOGICZNE.
    Inna sprawa, to to, że sama laska w tym nie starcza (a przynajmniej taki wniosek mogę podać, na skutek obserwacji innych „tandemów”, które poruszają się samodzielnie. Wózek gdy się jedzie samemu, niestety musi mieć wymontowane stopki. Nogi wtedy są cały czas wyprostowane. To co prawda nie jest za dobre, bo się utrwala spastykę w pewnych partiach mięśni, ale generalnie inaczej się nie da. Ja radziłem sobie w ten sposób do puki nie wzmocniłem konkretnych partii mięśni, że zawsze gdy tylko stałem gdzieś, opuszczałem nogi na ziemię by mięśnie się nie męczyły. Teraz różnie to bywa.

    P.S.
    Sposób poruszania się wózkami bez stopek, to patent zapożyczony od koleżanki z Białego Dunajca.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

EltenLink